Mój chłopak Deckuś to absolutny maniak Plemion. Ciągle w domu tylko Plemiona, Plemiona, Plemiona. W salonie małpi gaj, a w kuchni tajna kraina barbarzyńców. Cały pokój zajebany ekranem komputera i planszami strategicznymi. Poza tym jego biurko to prawdziwe centrum dowodzenia wojną plemienną. Przynajmniej raz na dzień puszcza ten jebany dźwięk, jak wróg go napadnie. Czasami myślę, że nie ma dla niego nic ważniejszego niż ta gra. Średnio raz w tygodniu ktoś wdepnie w leżący na ziemi laptop czy myszkę i trzeba naprawiać, bo coś się zepsuło. Na drugiej stronie pokoju ma gigantyczny wydruk mapy świata, na której oznacza swoje wioski i atakuje wrogie plemiona na innych kontynentach. Znakomicie zorganizowane notatki, mapy, wykresy, wszystko to ma na oku, jakby był generałem. Co więcej, mój facet ma obsesyjną potrzebę rozbudowy wsi i zdobywania nowych terenów. Nie zdziwię się, jak pewnego dnia obudzę się na polu i zobaczę, że on zbudował tam swój zamek. Zawsze jestem w szoku, jak długo potrafi siedzieć przed ekranem i analizować strategię. Często się zdarza, że zapomina o czymś zupełnie podstawowym, jak jedzenie czy umycie się - przecież Plemiona są ważniejsze! No i niech mi ktoś wyjaśni, co jest takiego ekscytującego w tym, żeby zbierać wirtualne surowce przez cały dzień. Wszędzie widzi potencjalne źródło surowców. Czy to w supermarketach, czy w samochodach na ulicy, zawsze ma oczy pełne surowców do zdobycia. Czasem myślę, że przyszedłby na świat, gdyby tylko był to możliwe, jako wojownik plemienia.
Kiedy potrzebuje przerwy od walki, przegląda forum plemion i kręci gównoburze z innymi wojownikami na screeny z rozmów itp. Potrafi drzeć mordę do monitora albo wyrzucić myszkę przez okno. Za każdym razem, gdy wraca z pracy, szybko zasiada do komputera, aby sprawdzić najnowsze wiadomości na forum. Zna każdą strategię, każdy trik, każdą nową aktualizację gry. Jego wiedza o plemionach jest imponująca, a inni gracze podziwiają go za to, jak potrafi prowadzić swoje plemię do zwycięstwa. Mój chłopak na forum Plemion ma już status cieżkiego kawalerzysty za najebanie 1.3k postów. To prawdziwa polityka i dyplomacja na wirtualnym froncie. Kiedyś mnie wkurwił, to założyłam tam konto i go trollowałam, pisząc w jego tematach jakieś losowe głupoty, typu "Twoje plemię to żart". To dopiero było widowisko! Deckuś nie mógł uwierzyć, że ktoś może być tak głupi, a inni użytkownicy forum - no cóż, zaczęli się z niego śmiać. Nie zawsze mam z tego dumę, ale czasem to jedyne wyjście, żeby przypomnieć mu o świecie poza Plemionami. Ale szybko zdałam sobie sprawę, że to nie jest taki łatwy cel do zdobycia.
Rytualnie co sobotę budzi ze swoim sojusznikiem Maffkiem całą rodzinę o trzeciej w nocy, bo hałasują, organizując spotkanie potężnej rady plemiennej. Za każdym razem otwierają skrzypiącą deskę do prasowania i walczą z żelazkiem by uprasować swoje garnitury. A potem o 5 nad ranem kwintesencją spotkania potężnej rady jest organizacja ataków na wroga, opijają wspólnie sukcesy i rozmawiają przez mikrofony itd. W tym roku sam sobie kupił na urodziny nowy komputer. Oczywiście do święta nie wytrzymał, tylko już wczoraj go rozpakował i podłączył w dużym pokoju by móc lepiej odbierać połączenia przez discorda. Ubrał się w ten swój cały strój wojownika i siedział cały dzień w tej nowej krainie wirtualnych wojen. Obiad też zjadł w komputerze.
Nie jestem pewna, czy jestem jego partnerką czy tylko obserwatorem tego plemiennego szaleństwa. Pamiętam, jak pierwszy raz przekroczył próg mojego domu. Zamiast bukietu kwiatów czy czekoladek, przyniósł ze sobą laptopa i od razu zaczął planować ekspansję naszej wioski. Pokój w którym siedzieliśmy zamienił się w swoisty dowód jego oddania tej grze - ekran komputera pokryty był mapą wioski, a na mojej podłodze turlały się notatki z rysunkami strategii. Ach, te noce, kiedy budził mnie krzyk triumfu lub lament po przegranej bitwie. Czasem myślę, że nasza miłość jest trochę jak wojna w grze - pełna niespodzianek, emocji i niekończących się bitew. Chociaż czasem tęsknię za normalnymi rozmowami, bo zamiast tego słyszę ciągłe raporty o atakach, sojuszach i wojnach w Plemionach. Ale cóż, kocham go takiego, jaki jest.
Wszystkie książki, jakie ma, to poradniki dotyczące Plemion. Kupuje każde wydanie "Tribal Wars Magazine" i zapisuje się na każde forum o tematyce gry. Teraz oprócz Plemion mamy jeszcze archiwalny zbiór jego myśli na temat strategii wojennych, gdyż sterty notatek zdają się konkurować z Everestem pod względem wysokości. Gdy odwiedza go przyjaciel, często słyszę pytanie, czy przypadkiem nie mieszka w centrum dowodzenia wojny. Raz postanowiłam spróbować zrozumieć jego fascynację grą i założyłam konto. Okazało się to być błędem. Teraz też jestem zagorzałą graczka, co tydzień zbieram surowce, inwestuję w rozwijanie wioski i atakuję wrogów. Może to nasze wspólne hobby, ale czasem zastanawiam się, czy to jest jeszcze zdrowe.